Atakowani za pytania o Smoleńsk
Treść
Zwolenników teorii o zamachu w Smoleńsku należałoby zagazować - apele  w tej konwencji to nierzadkie zjawisko na portalu Agory, wydawcy  "Gazety Wyborczej". Tego typu wpisy obrazują, do jakiego stopnia  rozpowszechnia się w internecie - wydawałoby się - bezkarne obrażanie,  szydzenie czy w skrajnych przypadkach nawet nawoływanie do pozbawienia  życia osób podważających bezrefleksyjną tezę o winie pilotów albo po  prostu tych, którzy głośno zadają trudne pytania dotyczące katastrofy  smoleńskiej. Wydawałoby się, ponieważ regulacje prawne - jak podkreślają  eksperci z zakresu prawa prasowego - pozwalają na określenie tożsamości  autora słów, które godzą w dobre imię osoby bądź instytucji. Agresja  werbalna uderza również - a może przede wszystkim - w pamięć o zmarłych.
Nienawiść  wobec osób podważających winę pilotów oraz zaniepokojonych sposobem  prowadzenia śledztwa rozszerza się wraz z powiększaniem się grona tychże  osób. Internet właściwie od początku informowania społeczeństwa o  katastrofie smoleńskiej był przestrzenią, w której anonimowi forumowicze  mogli folgować swojemu niepohamowanemu chamstwu i najgorszym emocjom.  Gdyby chodziło tylko o krytykę zmarłych, to nie byłoby żadnego problemu -  w końcu były osoby publiczne, które podejmowały konkretne decyzje.  Szydzenie jednak z ofiar tragedii, w tym przede wszystkim z prezydenta  Lecha Kaczyńskiego, członków załogi oraz rodzin ofiar, każe zastanowić  się, w jaki sposób walczyć z rozpowszechnianiem takich treści oraz jak  wzbudzić poczucie odpowiedzialności za słowa publikowane w internecie,  które zawsze zostawiają po sobie ślad. "Zdziczenie" debaty publicznej, o  którym alarmowali ostatnio pracownicy naukowi Uniwersytetu  Warszawskiego, wsparci głosem grona poznańskich naukowców, największe  żniwo zbiera właśnie w internecie. - Niewątpliwie szydzenie ze zmarłych,  ich bliskich oraz wszystkich, którzy nie wierzą w winę pilotów i  naciski ze strony prezydenta, jest obrazem zdziczenia obyczajów. Stanowi  to bardzo niebezpieczne zjawisko i świadczy o niskim poziomie  wrażliwości i wyczucia tego, czego nie wypada - zaznacza poseł Jarosław  Zieliński (PiS), wiceprzewodniczący zespołu parlamentarnego ds. zbadania  przyczyn katastrofy smoleńskiej. - Zezwalanie na to, aby na stronach  portali poszczególnych gazet czy stacji telewizyjnych znajdowały się  wpisy anonimowych internautów, którzy szydzą z ofiar, w tym zwłaszcza z  członków załogi, jak również ich rodzin, świadczy o tym, że jest to  działanie świadome, a moderatorom, właścicielom portali zależy na tym,  aby takie wpisy widniały na ich stronach - podkreśla poseł Artur Górski.  Jaki jest tego cel? - Moim zdaniem, jest to część antypolskiej  kampanii, która ma na celu podważanie tego, co jest polską racją stanu,  ponieważ takim działaniem próbuje się zdeprecjonować wartości  najważniejsze dla naszej tożsamości i wykluczyć sens walki o prawdę i  godność osób - zauważa poseł PiS.
"Nekrofilia", "pijak generał", "nie umieli latać, to spadli"
Skalę  zjawiska najlepiej widać na portalach słynących z "poprawności"  (tvn24.pl, onet.pl, gazeta.pl), i - co najważniejsze - można odnieść  wrażenie, że nawet najbardziej krzywdzące i wulgarne wpisy nie są przez  nikogo usuwane - panuje swoista "samowolka". Najczęściej uderza się w  znane z medialnej propagandy tony - wina i niedoszkolenie pilotów,  naciski ze strony prezydenta Lecha Kaczyńskiego, rzekome "pijaństwo"  gen. Andrzeja Błasika. Jednak poziom schodzi jeszcze niżej i sięga  bezwzględnego dna - sugestie choroby psychicznej Jarosława Kaczyńskiego,  wypominanie odszkodowań rodzinom, bulwersujące obrażanie, nazywanie  walki o dobre imię ofiar "nekrofilią", nawoływanie do nienawiści czy  wręcz pozbawienia życia. Egzemplifikacją tego ostatniego jest sprawa,  którą w poniedziałek nagłośnił jeden z serwisów informacyjnych:  pracownik Urzędu Skarbowego w Zielonej Górze napisał na forum "Gazety  Wyborczej", że "zwolenników teorii o zamachu w Smoleńsku należałoby  zagazować". Jego tożsamość można było bardzo szybko określić, ponieważ  skorzystał on z konta mającego rządowe rozszerzenie. Namierzenie autorów  najbardziej obraźliwych wpisów, które można by uznać za złamanie prawa  poprzez uderzenie w dobre imię konkretnej osoby czy instytucji, nie jest  tak trudne, jak się to może wydawać.
W pierwszej kolejności  musiałoby zostać zgłoszone naruszenie prawa. - Jeśli konkretny wpis  zostałby zgłoszony do prokuratury jako potencjalne złamanie prawa, to są  określone metody i techniki, którymi posługuje się policja, aby  określić tożsamość takiego anonimowego internauty - wskazuje Górski. I  dodaje, że policja powinna podejmować czynności operacyjno-rozpoznawcze  przez stały monitoring internetu pod kątem łamania prawa. Każdy komputer  ma swoje IP, czyli swoją "tożsamość", i w razie, gdyby zaistniała taka  konieczność, zostałoby to w odpowiedni sposób wykorzystane. - Każdy wpis  pozostawia po sobie ślad. W mojej ocenie, wyjściem byłby monitoring  wpisów i komentarzy przez administratorów portali. Na każdym szanującym  się portalu powinna być taka funkcja - podkreśla poseł Górski. Taki  mechanizm istnieje, ale w drugą stronę. Są takie portale, które  błyskawicznie usuwają wpisy krytyczne wobec rządu lub ich w ogóle nie  umieszczają, nawet jeśli są zwyczajnym wyrażeniem opinii. - Taki  mechanizm stosuje portal tvn24.pl - zauważa Górski.
Łamiący prawo nie mogą być bezkarni
-  Wydaje się, że dość złożony proces mający na celu pociągnięcie do  odpowiedzialności karnej użytkowników internetu, którzy złamali prawo,  naruszając dobra osobiste jakiejś osoby, powoduje poczucie bezkarności -  sugeruje z kolei poseł Jarosław Zieliński (PiS). Jego zdaniem, nie  można pozwolić na to, aby w społeczeństwie zanikła odpowiedzialność za  słowa. - Uważam, że poza edukacją obywatelską, zmianą języka debaty  publicznej i promocją kultury słowa należałoby również zmienić  obowiązujące zapisy prawne, aby poczucie odpowiedzialności za słowa było  większe. Nie chodzi bynajmniej o cenzurę, ale o egzekwowanie  elementarnych zasad etosu obywatelskiego - konkluduje poseł Zieliński.
Obecne  regulacje pozwalają jednak na to, aby pociągać do odpowiedzialności  osoby, które łamią prawo w internecie. - Sprawa, o której mówimy, nie  dotyczy komentarzy pojawiających się pod materiałami prasowymi, ale  swobodnych wypowiedzi użytkowników internetu, nieposiadających statusu  dziennikarza na forach internetowych. W takich sytuacjach prawo prasowe  nie znajduje zastosowania - tłumaczy dr Joanna Taczkowska, specjalista z  zakresu prawa prasowego. Jak mówi, wówczas możemy sięgnąć do regulacji  zawartych w ustawie o świadczeniu usług drogą elektroniczną. Wielu  użytkowników internetu zapewne nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że  wobec postanowień tej ustawy nie są wcale bezkarni. Zgodnie bowiem z  normami w niej zawartymi osobą, która odpowiada za treść komentarza,  jest jego autor, a nie moderator forum czy administrator strony. To  właśnie na osobie ukrywającej się za konkretnym pseudonimem, która  często uważa się za anonimową, spoczywa odpowiedzialność prawna za  wypowiedziane słowa. Taczkowska zaznacza, że w przypadku naruszania  dobrego imienia, czci i godności ofiar katastrofy smoleńskiej rodziny  tragicznie zmarłych mogą występować o ochronę kultu pamięci po osobie  zmarłej absolutnie należnego wszystkim bliskim. - Usługodawca  internetowy, jakim jest administrator portalu czy forum, ma obowiązek  udostępnić dane, które identyfikują tożsamość autora obraźliwych treści,  czyli np. IP komputera. Korzystanie z forów internetowych wymaga  uprzedniej rejestracji użytkowników, a zatem także podania wymaganych  przez administratora danych. Umożliwiają one identyfikację osoby  zamieszczającej komentarze na forum internetowym. To nie jest sytuacja  nowa, pewne szlaki zostały już przetarte - tłumaczy Taczkowska. Nie jest  więc tak, że forumowicze są bezkarni. Jeżeli właściciel portalu odmawia  udzielenia informacji na temat konkretnego użytkownika, wówczas  występuje się do głównego inspektora ochrony danych osobowych i ta  instytucja wydaje decyzję administracyjną nakazującą moderatorowi  przekazanie danych. - Wiąże się to z problemami, nie jest to krótki  proces - zaznacza nasza rozmówczyni. Sprawa obrażania dotyczy jednak  również samych bliskich ofiar. - Taka sytuacja jest dużo prostsza,  ponieważ osoby bezpośrednio obrażane mogą indywidualnie występować w  obronie swoich dóbr osobistych - podkreśla dr Joanna Taczkowska.
Ktoś korzysta
Znamiennym  mechanizmem jest konsekwentne kolportowanie tezy o tym, że to  "zwolennicy teorii spiskowych", czyli po prostu osoby, które nie  przyjmują bezrefleksyjnie tez o winie załogi Tu-154M oraz ludzie  broniący - również w internecie - pamięci o zmarłych, sieją nienawiść.  Bo przecież w imię pluralizmu "słuszna jest tylko jedna racja".  Paradoksalne, ale niezwykle skuteczne. Mamy do czynienia z utrwalaniem  dwóch schematów, nieprawdziwych i bardzo szkodliwych dla dyskursu  publicznego. Wszystko, co reprezentuje i niesie za sobą światopogląd  liberalny, i to, czego ten światopogląd broni, i to niezależnie od  używanego języka, to w lewicowo-liberalnych mediach nie jest sianiem  nienawiści, ale walką o obronę praw człowieka, wolność słowa itd.  Natomiast obrona wartości tradycyjnych i patriotycznych, szczególnie gdy  wiążą się z tym pewne emocje, jest prawie zawsze łączona z agresją i  sianiem nienawiści. Taki schemat jest bardzo niebezpieczny, ponieważ  relatywizuje odbiór rzeczywistości, wprowadza zamęt pojęciowy i utrwala  relatywizm zachowań.
Niezwykle istotnym problemem jest poziom języka  internautów, którzy w coraz mniej wybredny sposób szkalują pamięć ofiar,  ich bliskich oraz "furiatów" pragnących poznać prawdę. Mało powiedzieć,  że jest to poziom "rynsztoku". Wraz z kumulacją zjawiska internetowej  nienawiści mamy więc do czynienia z ogromnym natężeniem wulgaryzmów i  propagowania ich w pewnym sensie przez administratorów, którzy nie  reagują najczęściej w obliczu takich sytuacji, ponieważ "poglądy  użytkowników nie są tożsame z poglądami administratorów". Tu rodzi się  pytanie o odpowiedzialność za słowa. - Moim zdaniem, wszelkie wypowiedzi  dostępne szerokiej opinii publicznej, czyli również w internecie, które  są wprost przejawami nienawiści, powinny być ścigane z mocy prawa.  Ponadto świadczą one o tym, że internet i swoboda korzystania z niego  przez anonimowe osoby umniejsza ich odpowiedzialność za słowo - zaznacza  poseł Górski. Jego zdaniem jednak, odpowiedzialność za słowa  umieszczane na poszczególnych portalach spoczywa na administratorach,  czyli tych, którzy akceptują takie treści na swoich stronach. - Powinna  być prowadzona swoista wewnętrzna autocenzura, która nie może być  utożsamiana, jakby chcieli tego niektórzy, z ograniczaniem wolności  słowa, bynajmniej. Chodzi raczej o ograniczanie chamstwa i obrażania  uczuć innych osób, w tym kontekście ofiar katastrofy smoleńskiej i ich  bliskich - zaznacza nasz rozmówca. Według regulacji prawnych, to  administratorzy portali internetowych są zobowiązani do tego, aby w  sytuacji, gdy zostanie naruszone dobro jakiejś osoby, takie naruszenie  zgłosili. Nasuwa się wobec tego wniosek, że w interesie moderatorów  powinno być zgłaszanie takich naruszeń. Paradoksalnie jednak głównym  interesem portali internetowych jest przybywanie ilości kliknięć, przez  co nabijają sobie "czytelników" i zwiększa się liczba logujących. Wydaje  się, że im więcej skandalicznych wypowiedzi, komentarzy szkalujących  pamięć o tragicznie zmarłych, a także niewybrednych, pełnych nienawiści i  nawoływania do agresji słów, tym więcej "fanów" ma taka strona i tym  więcej wokół niej szumu. W związku z tym zjawisko eskaluje, i choć  pewnie liczba agresywnych forumowiczów nie rośnie, to coraz hałaśliwsze  jest ich zacietrzewienie i nienawiść. - Trudno mi oceniać, jakie są  źródła takich zachowań. Mówimy tutaj konkretnie o wypowiedziach  uderzających w osoby zmarłe, które już same nie mogą się bronić. Tego  typu zachowania na taką skalę nie zdarzały się przed tragedią smoleńską,  choć agresywny język akurat nowością nie jest - uważa Jarosław  Zieliński. W jego opinii, dodatkowo bolesne jest to, że te ataki  dotykają ludzi, którzy zginęli w służbie naszej Ojczyźnie. 
Alternatywa:  albo cenzura, albo wolność słowa, w imię której nie istnieje coś  takiego jak odpowiedzialność moralna, jest z gruntu fałszywa. W debacie  publicznej obserwujemy mechanizm stygmatyzowania wszystkich, którzy  myślą inaczej, niż wymaga tego poprawność polityczna, a w konsekwencji  mamy do czynienia z ograniczaniem swobody wypowiedzi. Z drugiej strony  największą swobodę artykułowania swoich sądów mają osoby, które obrażają  zmarłych i godzą w ich dobre imię. Cenzura (słusznie) kojarzy się z  ustrojem totalitarnym, do którego nikt o zdrowych zmysłach nie powinien  tęsknić. Brak odpowiedzialności za słowa staje się jednak coraz częstszą  praktyką w demokracji. Jeśli posłowie, politycy mogą głośno obrażać  zmarłych, szydzić z ich bliskich i nie brać pod uwagę elementarnych  zasad kultury, to dlaczego społeczeństwo, które powierzyło im władzę, ma  nie sięgać do takich "wzorów"? W końcu nadal panuje przeświadczenie, że  "i tak nic mi nie zrobią"...
Paulina Jarosińska
Nasz Dziennik 2011-02-24
Autor: jc
