Budżet "nabity" w opcje
Treść
Jeżeli sądy ujawnią wyceny księgowe transakcji opcji walutowych i marży, może  się okazać, że banki fałszywie informowały klientów o stopniu ryzyka. Nie tylko  firmy "nabite" w opcje walczą o przetrwanie. Bankom grozi także, że dołożą do  "opcyjnego interesu", jaki ubiły ze swymi zagranicznymi centralami. Jeśli jednak  zdołają wyegzekwować należności od przedsiębiorców, to z Polski wyprowadzonych  zostanie więcej pieniędzy, niż otrzymamy z Brukseli w formie unijnych funduszy.  Chodzi o 60 mld złotych. 
Umowy opcyjnie oferowane przez banki  polskim przedsiębiorcom były prawdopodobniej inaczej wyceniane na użytek  klientów, a inaczej w dokumentach banków, do których ci nie mieli dostępu.  Klientom były przedstawiane ze względów marketingowych jako "umowy  zerokosztowe", a więc takie, w których opcje wystawione przez bank (put) i przez  przedsiębiorcę (call) posiadają równą wartość. 
- Dotarcie do wyceny  księgowej transakcji opcji walutowych i marży to pierwszy krok do wykazania, iż  bank, proponując kontrakt, fałszywie informował swoich klientów o stopniu ryzyka  - twierdzą eksperci Stowarzyszenia na rzecz Obrony Polskich  Przedsiębiorców.
Bank przed zawarciem umowy opcji musi ją wycenić na  podstawie modelu matematycznego opcji, którego istotnym elementem jest zmienność  kursów walutowych. Potem w miarę zapadania tych instrumentów rozlicza je  sukcesywnie w relacji do wyceny początkowej. Końcowe rozliczenie pokazuje, czy i  ile bank zarobił na danym kontrakcie. Niektóre umowy zawierane były nawet na 24  miesiące.
- Na przełomie 2007 i 2008 roku rozpoczynał się globalny kryzys  finansowy i źródła bankowych przychodów zaczęły wysychać. Opcje stały się  najprawdopodobniej jednym z głównych źródeł ich dochodów - stwierdził mecenas  Cezary Nowakowski z Kancelarii Prawnej Nowakowski i Wspólnicy podczas  konferencji zorganizowanej wspólnie ze wspomnianym Stowarzyszeniem. 
- Wysoka  wycena opcji w bankowych księgach może tłumaczyć wspaniałe wyniki finansowe  banków w drugim i trzecim kwartale ubiegłego roku - twierdzi Jerzy Bielewicz,  szef Stowarzyszenia "Przejrzysty Rynek". Jego zdaniem, banki, wyceniając wysoko  opcje na swój użytek, w kontaktach z klientami zaniżały ich wartość.
Umowy  opcyjne między bankami a przedsiębiorstwami typu put i call miały charakter  asymetryczny, tj. 90 proc. ryzyka strat wskutek zmiany kursu złotego ponosił  przedsiębiorca, zaś banki były zabezpieczone przed nadmiernym ryzykiem poprzez  bariery ograniczające ewentualne straty. Różnica w wycenie opcji put oferowanej  przez bank w stosunku do opcji call wystawianej przez przedsiębiorcę wynosiła  średnio ok. 1:200.
- Przedsiębiorcy byli wprowadzani w błąd. Przecież nikt by  nie kupił instrumentu, którego wartość jest ujemna - mówi Bielewicz.
Zdaniem  ekspertów, dotarcie do bankowych ksiąg i wydobycie dowodów na stosowanie  podwójnej wyceny jest możliwe, jeśli sąd zobowiąże bank do przekazania  dokumentów. 
System komputerowy do oceny derywatyw potrafi odtworzyć  historyczne dane na temat księgowej wyceny transakcji i marży - zapewnia nas  rozmówca. - Grunt to przetrwać do wyroków - dodał.
Z tym ostatnim może być  trudno, ponieważ banki, zasłaniając się tajemnicą bankową, blokują postępowania,  a przedsiębiorstwa - zadłużone na opcjach i pozbawione kredytowania - wegetują  na skraju upadłości. Wykorzystując tę przymusową sytuację firm, banki narzucają  im warunki spłaty zadłużenia z tytułu opcji, np. 30 proc. od ręki, a 60 proc. w  formie spłaty kredytu rozłożonego na 20 lat. Zdarza się, że zawyżają przy tym  swoje należności, aby potem - w geście dobrej woli - zaoferować firmie  10-procentowy "upust". W Polsce jest bardzo niewielu niezależnych ekspertów  znających się na wycenie opcji.
Banki także walczą o własną skórę. Tylko trzy  z nich: ING, BRE Bank i BPH, same konstruowały opcje, same zarządzały ryzykiem,  i tylko te trzy są pełnoprawnymi gospodarzami rozmów ugodowych z klientem, tj.  ewentualne ustępstwa na jego rzecz odpiszą od swoich planowanych zysków.  Pozostałe banki handlujące opcjami robiły to de facto jako pośrednicy (choć  formalnie działały jako polskie podmioty na swoją rzecz).
- To łatwo  udowodnić. Każda taka transakcja była zamykana jeden do jednego na Reutersie -  twierdzi jeden z ekspertów. 
Po drugiej stronie bliźniaczych transakcji  występowały banki-matki lub banki inwestycyjne i to one są głównym beneficjentem  opcji wystawionych przez polskich przedsiębiorców. W wypadku takich  "banków-pośredników" ewentualna ugoda z klientem nie zmieni warunków umowy z  zagranicznym nabywcą opcji, a więc grozi bankowi konkretną stratą. Szczególnie  że większość transakcji polskich banków z przedsiębiorstwami opiewała na kwoty  znacznie wyższe niż wartość zabezpieczenia przedsiębiorstw na rzecz banku z  tytułu tych transakcji. Oznacza to, że ewentualna upadłość zadłużonych firm nie  pozwoli bankom zaspokoić się w pełni z ich majątku i będą musiały dołożyć do  "opcyjnego interesu", jaki ubiły z zagraniczną centralą.
- Jeśli banki  wyegzekwują należności od przedsiębiorców, to z Polski wyprowadzonych zostanie  prawdopodobnie więcej pieniędzy, niż otrzymamy z Unii Europejskiej w ramach  unijnych funduszy - twierdzi Zbigniew Przybysz, szef Stowarzyszenia na rzecz  Obrony Polskich Przedsiębiorców.
Przy średnim kursie złotego w I kwartale br.  wynoszącym 4,65 zł za euro straty przedsiębiorstw na opcjach wyceniano na 60 mld  złotych. 
Małgorzata Goss
"Nasz Dziennik" 2009-04-24
Autor: wa
