Edukacyjny falstart, czyli sześciolatek w pierwszej klasie
Treść
W Mołdawii po roku wycofano się z reformy obniżającej wiek szkolny, bo dzieci reagowały nerwicami. W Polsce będzie podobnie, bo sześciolatki są za małe na tryb szkolny.
Rozpoczęcie edukacji szkolnej to wkroczenie w nową rzeczywistość. Dla dziecka to pewna granica, po przekroczeniu której zaczyna się kolejny etap jego życia. Do tej pory taką granicę stanowiło osiągnięcie magicznego wieku siedmiu lat i pójście do szkoły. Jednak system oświaty zaczyna śmielej wyciągać ręce po coraz młodsze dzieci. Wiosną do ofensywy przystąpiły władze samorządowe - to przedostatni etap wprowadzania reformy oświatowej, w myśl której obowiązkiem szkolnym będą objęte już sześciolatki.
Aberracja w szkolnej ławce
O negatywnych stronach tego projektu można pisać wiele. Po pierwsze, wbrew zapewnieniom ministerstwa edukacji, szkoły wcale nie są przygotowane na przyjęcie sześciolatków. I to zarówno pod względem technicznym, jak i merytorycznym. Ważniejszym jednak zdaje się być fakt, że sześcioletnie maluchy wcale nie są gotowe do rozpoczęcia edukacji. - Dziecko sześcioletnie jest mniej sprawne manualnie i wolniej pracuje niż jego o rok starszy kolega. Przez 12 lat nauki zdobędzie mniej umiejętności i wiedzy, ponieważ już na starcie będzie potrzebować więcej czasu na opanowanie podstaw. Z tego samego powodu nie poprawi sytuacji zastąpienie "zerówki" obowiązkowym przygotowaniem do nauki szkolnej dla pięciolatków. Kolejnych faz rozwoju dziecka nie da się przyspieszyć żadnym aktem prawnym - podkreśla Jarosław Pytlak, pomysłodawca i współautor programu nauczania, podręczników oraz książek pedagogicznych, wieloletni dyrektor Szkoły Podstawowej nr 24 STO, oraz Zespołu Szkół STO, nagrodzony medalem Komisji Edukacji Narodowej.
O tym, że sześciolatek nie jest gotowy, by pójść do szkoły przekonana jest także Karolina Elbanowska, współtwórczyni ruchu Stowarzyszenie Rzecznik Praw Rodziców. - Ważne jest zaakcentowanie, że nawet jeśli szkoły wspaniale przygotujemy pod względem technicznym, to 6-latek nie jest gotowy do tego, by mierzyć się ze stresem jaki czeka go w szkole. Dziecko w wieku przedszkolnym oczywiście może się uczyć, ale nie na zasadzie wymagań, ocen i obowiązku siedzenia w ławce. Ono może być stymulowane do rozwoju, ale stawianie mu wymagań, tak jak w pierwszej klasie, by umiało kaligrafować to aberracja. Sześciolatek nie jest w stanie temu sprostać - uważa Elbanowska.
- Choćby nie wiem ile placów zabaw i kącików z zabawkami wybudowano dla przyszłych uczniów-sześciolatków, będą oni musieli, w stopniu znacznie większym niż w przedszkolu, podporządkować się rozmaitym rygorom, takim jak siedzenie w ławkach, albo uważne słuchanie i wykonywanie poleceń związanych z tokiem nauki. Naturalny dla przedszkolaka indywidualizm musi ustąpić stosowaniu się do reguł obowiązujących w grupie. Piłka rozwoju społecznego nader często toczy się wolniej niż pozostałe - uzupełnia Jarosław Pytlak.
Piłka w grze
- Cały problem polega na tym, że sześciolatek ma prawo w pewnych obszarach być na etapie rozwoju czterolatka. Dzieci nie osiągają gotowości do pisania, czy umiejętności odczytywania znaków w tym samym czasie. Co więcej, dziecko sześcioletnie może nie słyszeć niektórych głosek. Często nie ma jeszcze rozwiniętego chwytu trójpalczastego, a jego nadgarstek nie jest jeszcze w pełni skostniały. Co z tego, że dziecko czyta, skoro nie potrafi w rączce utrzymać długopisu, więc nie będzie nadążało za innymi dziećmi. Tak, jak niemowlaka nie można zmusić do raczkowania, tak od sześciolatka nie można wymagać realizowania programu przerastającego jego możliwości rozwojowe. Tak małe dziecko może być zachęcane i stymulowane poprzez zabawę, ale nie można go zmuszać do nauki. Tymczasem podstawa programowa opracowana przez ministerstwo zmusza dziecko do tego by osiągnęło poziom rozwoju siedmiolatka, by kaligrafowało i czytało lektury. Jeżeli mamy trzydzieści osób w klasie, to nauczyciel nie jest w stanie zająć się każdym dzieckiem indywidualnie, więc cały problem zostaje zrzucony na rodziców. I tak to właściwie się kończy - rodzice, którzy posłali swoje sześcioletnie dzieci do szkół, wieczorami nadrabiają z nimi programowe "zaległości" - tłumaczy Karolina Elbanowska.
- Zaległości, które pojawiają się na samym początku, wloką się za dzieckiem latami. Potem dochodzą kolejne problemy, bo nauka staje się coraz trudniejsza. Tak właśnie wygląda scenariusz edukacyjnego falstartu. Dziecko, które na samym początku przeżywa porażkę, czuje się w jakiś sposób gorsze, czuje że zostaje w tyle za innymi. Motywacja w tym etapie jest bardzo ważna, a tu mamy do czynienia wyłącznie z motywacją negatywną - dziecko widzi, że inni są od niego lepsi. To może kończyć się stanami lękowymi i nerwicowymi, obgryzaniem paznokci a nawet moczeniem nocnym. W Mołdawii po roku wycofano się z reformy obniżającej wiek szkolny, bo dzieci reagowały nerwicami. W Polsce będzie podobnie, bo sześciolatki są za małe na tryb szkolny - uważa Elbanowska.
Stowarzyszenie Rzecznik Praw Rodziców, w którym działa Elbanowska, w poniedziałek złoży w Sejmie obywatelski projekt ustawy "Sześciolatki do przedszkola". Od tego momentu projekt wkroczy na drogę legislacyjną i rodzice będą mieli trzy miesiące by zebrać w sumie 100 tysięcy podpisów odręcznych. - Dlatego tak ważne jest, by nie tylko osobiście zbierać podpisy, ale by zachęcić do tego kolejnych pięć osób. Tylko w ten sposób uzbieramy konieczną liczbę podpisów - podkreśla Elbanowska.
Jakie są założenia ustawy "Sześciolatki do przedszkola"? - Nasz projekt zakłada dokładne odwrócenie większości zapisów ustawy z 2009 roku. Ustawa ta przewiduje objęcie obowiązkiem edukacji 6-latków. My zaś optujemy za rozwiązaniem jakie funkcjonowało do tej pory, czyli obowiązkiem szkolnym dla 7-latków, a w przypadku młodszych dzieci decyzja ma należeć do rodziców - odpowiada Elbanowska.
Edukacyjna samokontrola i kreatywna księgość
- Drugim celem projektu jest odwrócenie zapisu ustawy z 2009 roku, która stanowi olbrzymie ułatwienie jeśli chodzi o likwidację szkół. Dotyczy to szczególnie małych placówek, które mogą być zamykane bez żadnej wiedzy, nie wspominając już o zgodzie lokalnej społeczności. To, że od stycznia tego roku planuje się likwidację ponad 300 szkół jest pokłosiem reformy. Chcemy, by tak jak do tej pory, kuratoria miały funkcję kontrolną jeśli chodzi o oświatę. W myśl reformy nie są one potrzebne, ponieważ to samorząd jest odpowiedzialny za szkoły, więc sam się może kontrolować. Idąc tym tropem, można by zlikwidować sanepid, bo kucharze czy restauratorzy też mogą się sami kontrolować - dodaje.
Elbanowska uważa, że masowe likwidowanie szkół przy jednoczesnym straszeniu wizją przeładowanych pierwszych klas w przyszłym roku, jest działaniem zadziwiającym. Podkreśla, że takie działania są dowodem na to, że samorządowcy kierują się wyłącznie względami ekonomicznymi. Na ten aspekt zwraca uwagę także Jarosław Pytlak. - Samorządy mają w tym konkretny interes ekonomiczny, ponieważ dla ucznia otrzymują subwencję oświatową, przedszkolaka muszą utrzymywać z własnych środków. Stąd też biorą się rozmaite pomysły mające przekonać rodziców do podjęcia jedynej właściwej decyzji - podkreśla. Objęcie sześciolatków obowiązkiem szkolnym nazywa edukacyjnym odpowiednikiem "kreatywnej księgowości", który odbywa się kosztem dzieci.
Zarówno Elbanowska, jak i Pytlak podkreślają wady "Podstawy programowej", jaką mają być objęte sześciolatki. - Samorządy podają rodzicom fałszywą informację, że program do klas pierwszych jest idealny dla sześciolatka i odpowiada wymaganiom dawnej zerówki. Wymyślono, że skoro 6-latki i tak uczą się w przedszkolu liter, a w pierwszej klasie powtarzają ten program, to nie ma sensu go powtarzać. W konsekwencji, etap wczesnej edukacji skrócono o rok i skumulowano wymagania, żeby "dzieci się nie nudziły".To bzdura, bo nauka czytania i pisania to podstawa do dalszej nauki. Jeśli dziecko od początku dobrze nie opanuje tej bazy, to potem będzie miało problemy narastające w kolejnych latach. Często już teraz gimnazjaliści są wtórnymi analfabetami. Owszem - odczytują znaki, litery, ale nie rozumieją treści. Do tego dochodzi "testomania" w kolejnych latach nauki szkolnej i dzieci wychodzą ze szkoły nie wyedukowane, ale wytresowane do bezrefleksyjnego wypełniania testów - mówi Elbanowska.
Podstawa podstaw czyli testomania
Dodatkowo Pytlak zwraca uwagę na niebezpieczeństwo kierowania się przez rodziców względami ambicjonalnymi. - Nadmierna ambicja rodziców i wychowawców może popchnąć dziecko do niepotrzebnie ciężkiej pracy, w imię wykazania jego wyjątkowości. Owa wyjątkowość dla rodziców stanowi zazwyczaj powód do dumy, dziecku jest najczęściej po prostu obojętna, natomiast w grupie rówieśniczej może być wręcz ciężarem - pisze w specjalnym liście do rodziców sześciolatków, który w całości można przeczytać na stronie www.ratujmaluchy.pl.
Decyzja o posłaniu sześciolatka do pierwszej klasy nie może być podjęta pochopnie. Musi być wypadkową wielu czynników, nie zaś opierać się na hurraoptymistycznym mniemaniu, że dziecko "jakoś sobie poradzi". Pytlak zaleca szczerą rozmowę w przedszkolu, a nawet poradzenie się psychologa i rzetelne rozważenie wszystkich "za" i "przeciw". Bo co, jeśli sobie "nie poradzi"?
Marta Brzezińska
Fronda.pl
Autor: jc