Kiedy prokurator nie pyta o naciski
Treść
Co najmniej od 2002 r. prokuratura wojskowa dysponowała wiedzą na  temat poważnych tarapatów, w jakich znalazł się 36. Specjalny Pułk  Lotnictwa Transportowego. To, że specpułk ma problemy z kompletowaniem  załóg i przestrzeganiem czasu spoczynku żołnierzy, wyszło na jaw przy  badaniu tzw. afery fakturowej. Jeden z przesłuchiwanych wówczas pilotów  Janusz M. zeznał, że dochodziło do łamania regulaminu lotów poprzez  wykonywanie czynności lotniczych powyżej 12 godzin, bez czasu spoczynku.  Rok później, przy okazji innej sprawy, członkowie załóg skarżyli się  prokuratorom na naciski cywilnych dysponentów lotu. Co z pozyskaną  wiedzą zrobili wojskowi śledczy? Nic.
Prokurator Ireneusz  Szeląg, którego podpis widnieje w aktach sprawy zainicjowanej w 2002 r.,  dziś jest zaangażowany w postępowanie dotyczące katastrofy smoleńskiej.  Ale to nie jedyny przykład braku dociekliwości i inercji płk. Szeląga.  Po wypadku śmigłowca Mi-8 z Leszkiem Millerem na pokładzie jego dowódca  ppłk Marek Miłosz zeznał wprost o naciskach, jakie wywierał na niego  były premier, wymuszając ryzykowny lot poniżej minimów pogodowych. O  naciskach cywilnych dysponentów mówili też inni piloci eskadry  śmigłowców. Jak zareagował prokurator? Zasugerował pilotowi przyznanie  się do błędów w pilotażu. W ten sposób wątek naciskowy został zamieciony  pod dywan. - Nie posiadam takiej wiedzy. To prokurator, który prowadzi  sprawę, ma obowiązek znać każdy protokół. A ja nie prowadziłem tej  sprawy - mówi w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" płk Ireneusz Szeląg.
W  aktach prowadzonej przez Żandarmerię Wojskową, prokuraturę garnizonową i  okręgową sprawy tzw. afery fakturowej w latach 1997-2002 w 36. SPLT  znajduje się co najmniej jedno zeznanie pilota, dowódcy załóg na  tupolewie, podnoszącego problem braku przestrzegania czasu spoczynku,  wynikający z trudności w kompletowaniu załóg. Piloci deklarowali, że  łamane są procedury dotyczące czasu odpoczynku, oraz sygnalizowali  kłopoty z dokumentacją. Prokurator Szeląg, obecny szef Wojskowej  Prokuratury Okręgowej w Warszawie, dopytywany, jakie podjął wówczas  kroki mające wyjaśnić tę okoliczność, twierdzi, że sprawy nie pamięta, a  śledztwa w sprawie tzw. afery fakturowej nie prowadził. - Nie posiadam  wiedzy, która umożliwiłaby potwierdzenie tego, co pani mówi, bądź  zanegowanie takiej sytuacji - stwierdził. - Osoba, która była u nas  przesłuchiwana, podniosła jakieś okoliczności. Podejrzanych tam było  kilkadziesiąt osób - dodał. Powiedział też, że aby odpowiedzieć na to  pytanie, prokurator będzie musiał przeczytać kilkadziesiąt albo kilkaset  protokołów przesłuchań - niektóre osoby zeznawały po kilka razy. - To  prokurator, który prowadzi sprawę, ma obowiązek znać każdy protokół. A  ja nie prowadziłem tej sprawy - tłumaczył Szeląg. 
To ciekawe  wyjaśnienie, bo to właśnie nazwisko prokuratora Ireneusza Szeląga  widnieje na postanowieniu o przedłużeniu śledztwa (pismo z dn. 17  września 2008 roku). Szeląg uzasadniał, że zebrany materiał dowodowy  pozwala na przesłuchanie kolejnych osób. Część pilotów przesłuchiwali  prokuratorzy wojskowi, a część Żandarmeria Wojskowa. Zgodnie z kodeksem  postępowania karnego dochodzenie powinno być ukończone w ciągu dwóch  miesięcy, a prokurator, który je nadzoruje, może je przedłużyć na okres  trzech miesięcy, a w wypadkach szczególnie uzasadnionych na dalszy okres  oznaczony. Próbowaliśmy dopytać pułkownika Szeląga o ten problem. -  Proszę próbować później. Pan prokurator jest dziś bardzo zajęty -  informowano nas za każdym razem w sekretariacie prokuratury. We wniosku o  przedłużenie dochodzenia powinno znaleźć się uzasadnienie z informacją,  z jakich powodów nie zostało ono ukończone w terminie oraz jakie dalsze  czynności są planowane. Wniosek składa referent postępowania.  Zatwierdza prokuratura wyższego szczebla. Czyli w tym wypadku Warszawska  Prokuratura Okręgowa. - Nie ma możliwości, by prokurator przedłużał  śledztwo w ciemno, nie znając akt. Regułą w prokuraturze wojskowej było,  że żandarmeria przesyłała taki wniosek wraz z aktami - tłumaczy mec.  Marcin Madej, prokurator Prokuratury Rejonowej Warszawa-Śródmieście w  latach 2004-2005, dziś obrońca por. Artura Wosztyla, pilota Jaka-40.  Zdaniem prawników, sprawa problemów zgłaszana przez pilotów 36. SPLT  powinna zostać wyłączona do oddzielnego postępowania sprawdzającego  celem ustalenia stanu faktycznego.
Chodzi o sprawdzenie, jakie są  normy czasu pracy pilotów i czy są one realizowane. Prokurator  nadzorujący mógł też podjąć czynności wyjaśniające. - To był absolutny  obowiązek prokuratora. Jego niedopełnienie może skutkować  odpowiedzialnością służbową, a nawet karną - podkreśla prof. Piotr  Kruszyński, karnista z Uniwersytetu Warszawskiego. - Jeżeli faktycznie  były takie informacje, że dochodziło do nieprawidłowości, które mogą  stanowić przestępstwo, np. do fałszowania dokumentów, to z tego  postępowania, które prokuratura prowadziła, powinny zostać wyłączone  materiały do odrębnego postępowania w celu wyjaśnienia, czy do  przestępstwa doszło, czy też nie. W mojej ocenie, prokurator miał  podstawę do sprawdzenia tej kwestii - mówi mec. Marcin Madej. - To, że  były problemy z kompletowaniem załogi, samo nie wypełnia znamion  przestępstwa. Ale może prowadzić do pewnych konsekwencji, które już te  znamiona wypełnią - dodaje mecenas. Co z problemem nieprzestrzegania  czasu odpoczynku? - Na pewno nie było to głównym przedmiotem wyjaśnienia  tej sprawy. Gdyby jednak tę sprawę roztrząsać głębiej, to oczywiście  można dojść do wniosku, że jeśli pilot nie ma odpowiedniego czasu na  odpoczynek, jest przemęczony, a wykonuje swoje zadania, może dojść do  zagrożenia bezpieczeństwa zdrowia lub życia - uważa Madej. Z tego  względu, zaznacza, kwestia ta zasługiwałaby na wyjaśnienie przez  prokuraturę. - Jeśli ta kwestia była podnoszona przez pilota, to powinno  to zostać wyjaśnione, gdyż brak odpoczynku może skutkować poważnymi  konsekwencjami. To należałoby wyjaśnić w toku postępowania  wyjaśniającego. Były przesłanki ku temu, by prokuratura wszczęła takie  postępowanie - ocenia Madej. Prawnicy podkreślają, że prokuratura nie ma  możliwości zakazania czegokolwiek takiej instytucji, jaką był specpułk.  - Tu obowiązuje zasada indywidualizacji odpowiedzialności. Nie można  nakazać czegoś całej jednostce. Sąd może nałożyć zakaz na indywidualną  osobę, np. zakaz zajmowania przez nią określonego stanowiska - komentują  prawnicy. Argumentację tę podziela też Bogdan Święczkowski, prokurator  krajowy w stanie spoczynku, były szef Agencji Bezpieczeństwa  Wewnętrznego. - Sam problem z kompletowaniem załóg nie jest  przestępstwem. Jeżeli natomiast okazuje się, że z uwagi na ten fakt  niektóre załogi musiały nadmiernie pracować, łamać obowiązujące  regulaminy, pojawia się wtedy kwestia niedopełnienia przez nich  obowiązków czy przekroczenia uprawnień - komentuje Święczkowski. Jak  zaznacza, ustawa o prokuraturze przewiduje, że jeżeli prokurator w toku  postępowania ustali jakieś nieprawidłowości, które same w sobie  przestępstwem nie są, ale z których mogą wyniknąć istotne zagrożenia,  musi powiadomić o nich szefa danej instytucji, wskazując przy tym, jakie  środki naprawcze powinny zostać podjęte. Kwestię reguluje też kodeks  postępowania karnego. Zdaniem mec. Piotra Pszczółkowskiego, gdyby  okazało się, że prokuratura wojskowa nie wszczęła śledztwa w sprawie  nieprawidłowości w specpułku, mimo sygnalizowanych przez pilotów  zaniedbań, prokuratorom można byłoby postawić zarzut zaniedbania. Leży  to w gestii prokuratora generalnego.
Casus Miłosza
Prokurator  Szeląg nie reagował też w innej sprawie. Chodzi o wypadek śmigłowca  Mi-8 z 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego 4 grudnia 2003  roku z premierem Leszkiem Millerem na pokładzie, który uległ awarii pod  Piasecznem. W trakcie postępowania prokuratorskiego dowódca załogi  zeznał, że został zmuszony do lotu, naciski wywierał premier Leszek  Miller. Mechanizm naciskowy, inicjowany przez cywilnych dysponentów  lotu, czyli podżeganie do łamania regulaminu wojskowego, potwierdzili w  toku postępowania inni piloci eskadry śmigłowców stacjonującej na  wojskowym Okęciu. Nikt nie może kazać pilotom, co mają robić. To oni  odpowiadają za lot, za pasażerów, których przewożą. Jeżeli takie naciski  były, to byłoby to nakłanianie do popełnienia przestępstwa, a to  podpada pod art. 231 kodeksu karnego - mówią prawnicy. Czytamy tam:  "Funkcjonariusz publiczny, który, przekraczając swoje uprawnienia lub  nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub  prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3". Przypomnijmy:  dowódca wojskowej maszyny, wówczas mjr Marek Miłosz, awaryjnie lądował,  stosując tzw. manewr autorotacji. Wojskowa prokuratura oskarżyła go o  nieumyślne spowodowanie wypadku lotniczego oraz o umyślne sprowadzenie  niebezpieczeństwa katastrofy, bo pilot nie przełączył systemu odladzania  śmigłowca z automatycznego na ręczny. Oskarżyciel zarzucił mu, że  świadomie - nie włączając ręcznego systemu odladzania - przyczynił się  do katastrofy i wnioskował o rok więzienia w zawieszeniu i grzywnę.  Wcześniej prokuratorzy sugerowali pilotowi przyznanie się do winy. Po  ponadsześcioletnim procesie sędziowie orzekli, że jest niewinny. A wątek  naciskowy w wykonaniu premiera Leszka Millera? Nigdy nie został  rozwinięty ani wyodrębniony do odrębnego postępowania, choć piloci  podali go prokuraturom na tacy.
Poseł Dariusz Seliga (PiS), zastępca  sejmowej podkomisji nadzwyczajnej do spraw zbadania i kontroli procesu  szkolenia personelu latającego Sił Zbrojnych RP, przyznaje, że podczas  wyjazdowych posiedzeń podkomisji w różnych jednostkach lotniczych piloci  sygnalizowali posłom problem nacisków. Dotyczyło to również specpułku. -  Jestem skłonny dać wiarę temu, że piloci byli naciskani. Ale co mają  robić, skoro ich jednostki podlegają MON, a resort premierowi? - pyta.  Zaznacza, że piloci zgłaszali podczas posiedzeń wyjazdowych podkomisji,  iż są pozbawieni zaplecza prawnego. - W razie ewentualnych kłopotów  zostają więc sami - puentuje poseł.
Anna Ambroziak
Nasz Dziennik 2011-08-26
Autor: jc