Niech świat usłyszy o Smoleńsku
Treść
Z Zuzanną Kurtyką, żoną prezesa Instytutu Pamięci Narodowej Janusza  Kurtyki, który zginął w katastrofie smoleńskiej, prezesem Stowarzyszenia  Rodzin Katyń 2010, rozmawia Mariusz Kamieniecki
Dzisiaj w  Parlamencie Europejskim weźmie Pani udział w publicznym wysłuchaniu  dotyczącym katastrofy smoleńskiej. Zainteresowanie tej instytucji pomoże  w usprawnieniu postępowania w sprawie wyjaśnienia przyczyn i przebiegu  tragedii z 10 kwietnia?
- Jest to oczywiście duża szansa i nie  ukrywam, że bardzo na to liczymy. W innym przypadku nie podejmowalibyśmy  takiej inicjatywy. Mechanizm, forma tzw. pomocniczości, jest wpisany w  struktury Unii Europejskiej. My jako Stowarzyszenie Rodzin Katyń 2010  występujemy na tym forum w charakterze organizacji pozarządowej  reprezentującej ponad 300 tysięcy mieszkańców UE, którzy dali nam  mandat. W tym momencie, przy obowiązującym prawie unijnym,  parlamentarzyści europejscy będą musieli się wypowiedzieć w sposób  jednoznaczny w naszej, w polskiej sprawie.
Na tak ważnym  spotkaniu zabraknie jednak przedstawicieli Naczelnej Prokuratury  Wojskowej oraz prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta. Nie będzie też  przewodniczącego Parlamentu Europejskiego Jerzego Buzka...
-  Fakt, że w Brukseli nie będzie przedstawicieli polskiej prokuratury, w  zasadzie mnie nie dziwi. Trudno jest bowiem występować na forum  międzynarodowym, pokazując swoją niemoc, przyznając się do tego, że  wobec braku materiałów dowodowych właściwie nic nie jest się w stanie  zrobić. Natomiast to, że prokuratorzy tłumaczyli swą nieobecność  obowiązkami wynikającymi ze spotkania z prokuratorami rosyjskimi, jest w  mojej ocenie zwykłą wymówką. Jeżeli nawet potraktować poważnie to  usprawiedliwienie, to i tak świadczy ono o hierarchii, jaką prezentuje  nasza prokuratura w zakresie ważności polskich spraw. Jestem natomiast  bardzo zaskoczona faktem, że Jerzy Buzek wybrał rutynowe w gruncie  rzeczy spotkanie z Polonią angielską, zamiast poprosić o jego  przełożenie, a spotkać się z rodzinami ofiar smoleńskich i uczestniczyć w  wysłuchaniu, które jest precedensową procedurą na forum Parlamentu  Europejskiego. Takie spotkanie zdarza się raz na kilka lat i w  procedurach unijnych ma ogromne znaczenie. Podejście szefa Parlamentu  Europejskiego, byłego polskiego premiera, na pewno zastanawia, martwi i  zapewniam, że nie jest dla nas miłe. Jest to tym bardziej  zastanawiające, że podczas ostatniej kampanii samorządowej pan Buzek  znajdował czas, by przybyć do kraju i czynnie popierać kandydatów  Platformy Obywatelskiej, a nie potrafi wygospodarować chwili, by spotkać  się z przedstawicielami rodzin, których krewni zginęli w największej  katastrofie w powojennej historii Polski.
W Brukseli zabierze Pani głos jako przedstawicielka rodzin smoleńskich. O czym chce Pani powiedzieć Europie? 
-  Moje wystąpienie będzie głosem rodzin ofiar tragedii z 10 kwietnia.  Będę mówiła o tym, jak jesteśmy traktowani przez polskie władze i jak  jesteśmy traktowani w śledztwie przez polską i rosyjską prokuraturę.  Będę też mówiła, w jaki sposób staramy się jako rodziny - osoby mające  status pokrzywdzonego - doprowadzić do wyjaśnienia okoliczności tragedii  smoleńskiej. Mimo że nie jest to łatwe, za pomocą dostępnych nam  mechanizmów, choć nie ukrywam - bardzo ograniczonych, staramy się za  wszelką cenę dojść do prawdy. Mamy ogromne poparcie polskiego  społeczeństwa.
Będzie to głos krytyki wobec zaniechań rządu Donalda Tuska?
- Będzie to po prostu przedstawienie faktów, które dla polskich władz niestety wyglądają niekorzystnie.
Czego oczekuje Pani po spotkaniu w Brukseli?
-  Przede wszystkim oczekuję, że Parlament Europejski zajmie się sprawą  katastrofy smoleńskiej bardziej zdecydowanie niż do tej pory. Liczę na  to, że zostanie ona nagłośniona na forum międzynarodowym i że będzie to  działanie w kierunku powołania międzynarodowej komisji śledczej złożonej  z ekspertów, którzy wyjaśnią wreszcie całe tło wydarzeń, w wyniku  których doszło do katastrofy rządowego Tu-154M. 
Kiedy była  minister spraw zagranicznych Anna Fotyga wraz z szefem parlamentarnego  zespołu ds. wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej Antonim Macierewiczem  wyruszyli do Stanów Zjednoczonych, by tam szukać pomocy ekspertów,  posypały się na nich gromy, włącznie z oskarżeniem o zdradę stanu. Nie  obawia się Pani, że tym razem będzie podobnie?
- Ale przecież  strona polska oddała śledztwo w ręce Rosji, która niestety nie jest  krajem praworządnym, z czego zresztą społeczeństwo polskie doskonale  zdaje sobie sprawę. Przypomnę, że jakiekolwiek monity czy wnioski o  pomoc prawną wobec Rosjan czy o dostarczenie nam kluczowych dowodów w  postaci czarnych skrzynek i wraku rządowego samolotu, które znajdują się  w gestii Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK), są w praktyce nie  do wyegzekwowania. W tej sytuacji możemy liczyć tylko na poparcie  opinii międzynarodowej i konkretne efekty prac międzynarodowej komisji,  jeżeli taka, w co głęboko wierzę, zostanie powołana. Wydaje się, że to  nasza jedyna szansa. 
Dlaczego? 
- O polskich władzach  najlepiej świadczy fakt, który zaistniał wkrótce po katastrofie  rządowego samolotu, kiedy śledztwo bezwarunkowo zostało oddane w ręce  rosyjskie na mocy konwencji chicagowskiej. Przypomnę tylko, że konwencja  chicagowska dotyczy lotów cywilnych samolotów, nie wojskowych. W  momencie, kiedy Antoni Macierewicz jako przewodniczący zespołu  parlamentarnego zwrócił się do struktur europejskich i agencji  lotniczych, które zajmują się wyjaśnianiem takich wypadków, słyszymy  odpowiedź, że to przecież nie był lot cywilny, tylko wojskowy.  Zastanówmy się w końcu, jaki status miał ten lot. Jeżeli bowiem dla  polskich władz miał status cywilny, dla władz amerykańskich i  europejskich miał status wojskowy, również dla Rosjan miał status  wojskowy, bo samolot lądował na lotnisku i pod komendami wojskowymi - to  dlaczego nagle pojawia się opcja, którą polski rząd wtłacza do głów  Polakom, że był to lot cywilny? Takich sprzeczności i szokujących spraw  jest wciąż bardzo wiele. I należy je wszystkie wyjaśnić.
W  wywiadzie dla dziennika "Izwiestija", poprzedzającym wizytę Dmitrija  Miedwiediewa w Polsce, Bronisław Komorowski powiedział: "Historii nie da  się przekreślić, jednak można z nią żyć - w duchu prawdy". Tymczasem  Rosjanie wciąż nie chcą uznać Katynia za ludobójstwo, a śledztwo  smoleńskie jest gmatwane, od początku spycha się winę na polskich  pilotów... Jak to się ma do "ducha prawdy"?
- Słowo "prawda" w  ustach prezydenta zastąpiłabym w tym wypadku słowem "manipulacja".  Oczywiście można manipulować faktami, można też próbować manipulacji  historią, tylko nazywajmy rzeczy po imieniu. W wypowiedzi pana  prezydenta słowo "prawda" nijak ma się do tych przykładów. Natomiast  działania polskich władz zaczynają przypominać poprzednią epokę i  uległość wobec ZSRS. Rosjanie mogą się uwiarygodnić wówczas, kiedy  odtajnią dokumenty sprzed 70 lat, zrehabilitują ofiary i uznają mordy z  1940 roku za ludobójstwo. Natomiast dopóki nie odtajnią akt zbrodni  katyńskiej, których 90 proc. zostało utajnionych i wciąż nie ma woli, by  ujawnić prawdę, dopóty będą niewiarygodni i w tym momencie ich  deklaracje - owszem, propagandowo wartościowe - merytorycznie w żaden  sposób nie mogą budzić zaufania, a tym bardziej szacunku. 
Jakie są Pani oczekiwania w związku z wizytą prezydenta Miedwiediewa w Polsce?
-  Dla mnie ta wizyta ma tylko i wyłącznie znaczenie propagandowe, żadne  inne. Trudno oczekiwać czegokolwiek poza słowami i gestami, które tak  naprawdę dla nas nie mają żadnej wartości.
Rodziny smoleńskie  już dawno złożyły wniosek o powołanie międzynarodowej komisji ds.  zbadania katastrofy z 10 kwietnia. Jaka jest reakcja rządu w tej  sprawie?
- Do chwili obecnej nie otrzymaliśmy żadnej pisemnej  odpowiedzi ze strony jakiejkolwiek instytucji, do której się  zwracaliśmy. Natomiast podczas niedawnego spotkania z rodzinami pytany o  to premier Donald Tusk odpowiedział wyraźnie, że nie widzi takiej  potrzeby. Dla mnie jest to odpowiedź jednoznaczna. Pan premier uważa, że  taka komisja nie jest potrzebna, tak przynajmniej wynika z jego  wypowiedzi. Być może dla premiera Tuska jest to niewygodna opcja i być  może w jego interesie nie leży powstanie takiej komisji.
Dziękuję za rozmowę.
Nasz Dziennik 2010-12-07
Autor: jc
