Rosjanie z góry wykluczyli błąd wieży
Treść
Od katastrofy prezydenckiego TU-154 minęło ledwie kilka dni, śledztwo  w tej sprawie potrwa na pewno jeszcze wiele tygodni,  może nawet  miesięcy, a strona rosyjska już wykluczyła awarię maszyny. I twierdzi,  że do katastrofy miała rzekomo przyczynić się lekkomyślność polskich  pilotów i brak znajomości języka rosyjskiego, co utrudniało kontakty z  wieżą kontroli lotów. Takie przesądzanie sprawy dziwi ekspertów.
Dużym  zaskoczeniem jest już to, że rosyjska prokuratura wykluczyła, aby  katastrofa prezydenckiego samolotu, w której w sobotę zginął Lech  Kaczyński z małżonką i 94 inne osoby, mogła zostać spowodowana względami  technicznymi. - Tupolew był w doskonałym stanie - oświadczył krótko  prokurator Aleksandr Bastrykin, szef grupy śledczej, która prowadzi  postępowanie w sprawie katastrofy ze strony Prokuratury Generalnej  Rosji. Bastrykin opiera się na tym, że podobno z nagrań rozmów wieży  kontrolnej z pilotami wynika, iż załoga Tu-154 nie zgłaszała  jakichkolwiek problemów technicznych z samolotem. Ekspertów od wypadków  lotniczych takie stanowisko zaskakuje, bo przecież aby wykluczyć awarię  samolotu, trzeba najpierw przeprowadzić skrupulatne badania wraku. W  przypadku katastrofy trzeba zebrać wszystkie kawałki samolotu i złożyć  je w hangarze. Wtedy inżynierowie, technicy, specjaliści od budowy  silników, aerodynamiki, konstrukcji samolotów, wytrzymałości materiałów  muszą obejrzeć dokładnie wszystkie szczątki i wydać opinię na temat  ewentualnych przyczyn katastrofy. Przecież piloci mogli nawet nie zdążyć  poinformować wieży o kłopotach z samolotem, bo wszystko mogło wydarzyć  się dosłownie w ciągu sekundy. Zresztą nie trzeba być ekspertem od  lotnictwa, aby zauważyć, iż autorytatywne rozstrzyganie sprawy  dotyczącej stanu technicznego tupolewa jest teraz zbyt wczesne. 
-  Skoro my na polecenie prokuratury badaliśmy często przez wiele dni różne  elementy silnika, zawieszenia, hamulce, instalacje elektryczne, aby  poznać stan techniczny samochodu i czy nie to było przyczyną wypadku, to  jak bez ekspertyzy można wydawać jednoznaczną opinię o stanie  technicznym samolotu? - zastanawia się inżynier Stanisław Krupski, który  był przez kilkadziesiąt lat rzeczoznawcą samochodowym i uczestniczył w  badaniu wielu rozbitych aut, biorących udział w śmiertelnych wypadkach  drogowych. - Przecież duży samolot pasażerski to o wiele bardziej  skomplikowana maszyna niż nawet najnowocześniejszy samochód - dodaje.
Rosjanie  już wiedzą
Rosjanie cały czas jednak utrzymują, że pilot  zignorował rady kontrolerów lotu, którzy informowali go o złej pogodzie i  mgle, bo podejmował próbę lądowania na smoleńskim lotnisku. Jak już  pisaliśmy, kontrolerzy mieli mu podobno radzić, aby poleciał do Mińska  lub Moskwy, gdzie można bezpiecznie lądować. Tymczasem jak podkreśla  wielu pilotów, ich koledzy nie byli samobójcami i skoro decydowali się  na lądowanie, to musieli stwierdzić, iż można lądować. Po pierwsze, mgła  (o ile była) nie musiała być dużą przeszkodą, bo zawiera ona wiele  prześwitów, przez które dobrze widać lotnisko. To prawda, że przy  widoczności 500 metrów, jaka wtedy miała panować, trudno byłoby  wylądować bezpiecznie, ale to jest na razie wersja Rosjan. Jak było  naprawdę, nie wiemy. O tym, że warunki jednak pozwalały na posadzenie  maszyny, świadczy przede wszystkim to, iż lotnisko nie zostało  zamknięte. Gdyby podjęto decyzję o zamknięciu portu, żadna maszyna nie  mogłaby tam lądować - także Tu-154 z prezydentem Kaczyńskim na  pokładzie. Skoro - jak twierdzą Rosjanie - tuż przed przylotem polskiego  samolotu nie zezwolono na lądowanie rosyjskiemu wojskowemu samolotowi  transportowemu, to dlaczego nie zamknięto portu? Jednak jeden z  kontrolerów lotu - Paweł Plusnin zapewnia, że radził załodze lot do  innego miasta. Na pytanie, dlaczego pilot go nie posłuchał,  odpowiedział: "To jego trzeba by zapytać". Trudno o przykład większej  arogancji i braku taktu, w sytuacji gdy powszechnie wiadomo, iż wszyscy,  także piloci, zginęli w katastrofie.
Kuriozalne jest także  twierdzenie, że polscy piloci nie znali rosyjskiego i dlatego mieli  problemy z porozumieniem się z wieżą. Bo piloci rosyjski znali bardzo  dobrze. Żaden z nich nie zostałby wysłany na lot do Smoleńska, gdyby nie  posługiwał się biegle językiem rosyjskim. To nie jest zwykłe lotnisko  cywilne, ale dawne wojskowe. Nie ma tu regularnych lotów i obsługa jest  rosyjskojęzyczna. I za każdym razem, gdy jakiś polski samolot tam  lądował, musiał nim kierować pilot znający język rosyjski. W dodatku 36.  specjalny pułk lotniczy, który zawiaduje prezydencką flotą powietrzną,  nie raz organizował loty do krajów za naszą wschodnią granicą, również  do Smoleńska, i dla nikogo nie było zaskoczeniem, że z tamtejszą wieżą  trzeba się porozumiewać po rosyjsku. Tym bardziej że ci piloci  przylecieli kilka dni wcześniej Tu-154 do Smoleńska, gdy przywieźli  delegację na czele z premierem Donaldem Tuskiem na uroczystości z  udziałem premiera Rosji Władimira Putina.
Ale rosyjska wersja  katastrofy już przedostała się do zachodnich mediów. I być może o to  Rosjanom chodziło, aby przekaz był taki, jak we włoskiej lewicowej  gazecie "La Repubblica", który napisał, iż należy wyjaśnić, dlaczego  "dwóch doświadczonych pilotów wykazało się tak małym profesjonalizmem,  że chcieli wylądować w Smoleńsku za wszelką cenę". Gazeta powołuje się  na pierwsze wyniki rosyjskiego dochodzenia, z których wynika, iż  przyczyną katastrofy był "ludzki błąd". 
Problemem mogło być jednak  kiepskie wyposażenie lotniska w Smoleńsku, które nie ma choćby systemu  ILS (to radiowy system nawigacyjny wspomagający lądowanie samolotu w  warunkach ograniczonej widoczności i niskiej podstawy chmur). Samolot  był w niego wyposażony, ale piloci nie mogli zrobić z ILS żadnego  użytku. Zastanawiające jest także to, że w chwili katastrofy Tu-154 nie  tylko był zbyt nisko nad ziemią i zahaczył o drzewa, ale także znajdował  się na linii 150 metrów obok pasa startowego. Czy to nie jest poszlaka  wskazująca na złe naprowadzenie samolotu przez wieżę? Czy ten wariant  rosyjscy śledczy choćby rozważali, czy brali go pod uwagę? Polscy  prokuratorzy mają wątpliwości, bo jak poinformował wczoraj Andrzej  Seremet, prokurator generalny, nasi śledczy, którzy już są w Rosji,  przeprowadzą powtórne, ale już własne przesłuchania kontrolerów lotu.  Ponadto stan innych urządzeń na lotnisku pozostawiał wiele do życzenia.  Lampy sygnalizacyjne, które mają ułatwić podejście do pasa, były  zawieszone na... okorowanych drzewach. Czy to nie zmyliło załogi?
Tymczasem  na miejscu katastrofy odnaleziono już trzy czarne skrzynki  prezydenckiego tupolewa, na których są zapisane nie tylko parametry  lotu, ale i rozmowy w kabinie i z wieżą. - Rozpoczęły się już ich  badania, które rzucą światło na przyczyny katastrofy - poskreśla  Siergiej Szojgu, rosyjski minister ds. nadzwyczajnych.
Krzysztof  Losz
Nasz           Dziennik   2010-04-13
Autor: jc
