Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Trzech lekarzy na oddziale

Treść

Pediatrzy, neurolodzy i psychiatrzy dziecięcy to jedni z najbardziej poszukiwanych specjalistów w województwie śląskim. Na niektórych szpitalnych oddziałach sytuacja jest tak trudna, że placówki muszą zatrudniać dorywczo lekarzy z prywatnych firm, aby zapewnić opiekę chorym na najbardziej podstawowym poziomie.

W województwie śląskim jest 29 szpitalnych oddziałów pediatrycznych i 3 ośrodki kliniczne z różnymi oddziałami specjalistycznymi. Jak się okazuje, w części szpitali na oddziale pracuje najwyżej 3 lekarzy, w tym jeden jest zatrudniony na pół etatu. Taka kadra nie wystarcza, gdy wzrośnie np. liczba chorych dzieci lub lekarze korzystają z urlopów. - Wtedy szpitale ratują się tym, że przez specjalne firmy ściągają lekarzy na dyżury. To jest jednak rozwiązanie fatalne, bo przychodzi lekarz, który w ogóle oddziału nie zna i nie wie, co któremu dziecku dolega - alarmuje prof. dr hab. Antoni Dyduch, kierownik Katedry i Kliniki Pediatrii, Nefrologii i Endokrynologii Dziecięcej Śląskiego Uniwersytetu Medycznego oraz konsultant wojewódzki w dziedzinie pediatrii. Profesor dodaje, że może być jeszcze gorzej, gdyż średnia wieku pediatrów to 55-58 lat, a biorąc pod uwagę, iż większość z nich to kobiety, niedługo i oni przejdą na emeryturę. Dyduch zauważa, że od lat spada też liczba chętnych do robienia specjalizacji z pediatrii - teraz zgłasza się na nią 10 osób rocznie. Profesor Dyduch wyjaśnia, że podstawową przyczyną jest nie tyle brak chętnych, co zbyt mała liczba miejsc rezydenckich na całe województwo - tylko 2-3 rocznie. Dopiero w ubiegłym roku w sesji jesiennej zwiększono liczbę lekarzy specjalizujących się z pediatrii w ramach rezydentury do 10. - I wszystkie były wypełnione, a nawet było dwóch chętnych więcej - podkreśla śląski konsultant wojewódzki.
Dyduch narzeka też na spadek prestiżu zawodu pediatry, co dla niektórych osób bywa decydujące w wyborze specjalizacji: - NFZ nie uznaje pediatrów jako specjalistów, a za specjalistę jest uważany lekarz rodzinny. Mimo że lekarz rodzinny w ciągu czterech lat swojej specjalizacji uczy się pediatrii pięć miesięcy, a lekarz pediatra pięć lat - tłumaczy Dyduch. I zwraca uwagę na paradoks, że wiedza pediatry jest dużo szersza i sam potrafi uporać się z zagadnieniami także z zakresu alergologii, endokrynologii czy gastroenterologii, bo ma to w swojej specjalizacji i w większości przypadków nie musi wysyłać pacjentów na dalsze konsultacje. - Natomiast lekarz rodzinny nie jest tak przygotowany i załatwia najprostsze sprawy, a z pozostałymi wysyła do specjalistów. Jeżeli lekarz pediatra tyle się uczy i jest traktowany jako niespecjalista, to normalne, że jest pewna frustracja i tych szkolących się lekarzy pediatrów jest mało - konkluduje profesor.
Dodatkowym problemem - aczkolwiek nie decydującym - są kwestie finansowe. Wprawdzie procedury pediatryczne zostały w tym roku wycenione dużo wyżej, jednak do optymalnej kwoty jeszcze trochę brakuje. - Ja wiem, że nie ma pieniędzy, ale z naszych symulacji wynika, że moglibyśmy wyjść na zero, gdyby ten punkt kosztował nie 51, a 56 złotych. To jest minimum, które by powodowało, że oddziały nie byłyby deficytowe - tłumaczy prof. Dyduch. Równocześnie dodaje, że lepsza wycena procedur diagnostycznych spowodowała jednak, że szpitalom cofnięto pieniądze na wypłatę dodatków płacowych dla lekarzy. Dyduch zapewnia jednak, że mimo tych problemów na Śląsku nie dojdzie do sytuacji, aby zabrakło dla dzieci miejsc w szpitalach.
Trudna sytuacja jest również w zakresie bardziej szczegółowych dziedzin pediatrycznych, tzw. nadspecjalizacji. W województwie śląskim tragicznie jest, jeśli chodzi o neurologię dziecięcą. - Nie wiem dokładnie, ilu tych specjalistów przypada na województwo, ale jest to naprawdę niewielka liczba, czego najlepszym dowodem jest fakt, że nasz bardzo duży ośrodek kliniczny, który ma kilka klinik, w ogóle nie ma neurologa dziecięcego - podkreśla prof. Dyduch. Jego słowa potwierdza konsultant wojewódzki neurologii dziecięcej i dyrektor Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach dr Ewa Emich-Widera.
Niewiele lepiej jest w przypadku psychiatrii dzieci i młodzieży: brakuje specjalistów, zwłaszcza w sektorze państwowym, dostępnym dla wszystkich, dlatego na przyjęcia na oddział trzeba czekać nawet kilka miesięcy. Na cały Śląsk jest zaledwie trzynastu psychiatrów dzieci i młodzieży - z tego trzech już w wieku emerytalnym - oraz kilku lekarzy w trakcie tej specjalizacji. Jednak ze względu na fakt, że jest to w ogóle deficytowa specjalizacja w skali kraju, region funkcjonuje w tym zakresie całkiem nieźle, ponieważ tę sytuację można porównać np. z województwem mazowieckim. - Nie zmienia to jednak faktu, że prawdopodobnie jeszcze przez kilka lat będziemy odczuwać braki kadrowe. Myślę, że w ogóle w skali kraju jest trudna sytuacja w tym zakresie - są miasta, w których w ogóle nie ma poradni zdrowia psychicznego dla dzieci i młodzieży, chociaż powinna być przynajmniej we wszystkich miastach powyżej stu tysięcy mieszkańców - podkreśla dr hab. n. med. Małgorzata Janas-Kozik, konsultant wojewódzki w dziedzinie psychiatrii dzieci i młodzieży, ordynator Oddziału Psychiatrii i Psychoterapii Wieku Rozwojowego w Centrum Pediatrii im. Jana Pawła II w Sosnowcu.
Janas-Kozik zwraca uwagę na to, że problemy z brakiem powszechnego dostępu do tych specjalistów wiążą się też z dużym stopniem prywatyzacji. - W Warszawie prawie w ogóle nie ma psychiatrów dziecięcych pracujących ambulatoryjnie w ramach kontraktu z NFZ: wszyscy pracują prywatnie, tak samo, jak psychoterapeuci pracują prywatnie w ramach gabinetu. Ludzie często idą w tę stronę, dlatego kiedy młodzi lekarze skończą specjalizację, wcale nie jestem przekonana, czy zostaną w państwowej służbie zdrowia. Każdy ma prawo pracować tak, jak chce - zauważa dr Janas-Kozik. I dodaje, że chociaż finansowanie z NFZ systematycznie nieco się poprawia, to jednak psychiatria dziecięco-młodzieżowa stale pozostaje niedoszacowana. - Najlepszy dowód na to, że ta specjalizacja jest niedofinansowana, to fakt, iż jesteśmy deficytowym oddziałem, zawsze z minusem na koniec każdego roku. To nie jest żadną tajemnicą, że w ubiegłym roku finansowanie psychiatrii rozwojowej było na poziomie około 65 proc. w stosunku do kosztów. Obecnie mamy 20 łóżek, a zawsze jest więcej pacjentów, dlatego się zastanawiamy, czy nie zwiększyć liczby łóżek. Tylko to się oczywiście będzie wiązało ze zwiększeniem liczby zatrudnionych osób do opieki, a więc z kosztami, czyli jesteśmy w błędnym kole, w punkcie wyjścia - mówi Janas-Kozik.
Maria S. Jasita
"Nasz Dziennik" 2009-04-08

Autor: wa