Życie między odliczanym czasem
Treść
Wczoraj minęła ósma rocznica terrorystycznego ataku na World Trade Center w  Nowym Jorku, a w najbliższy poniedziałek Teatr Telewizji (TVP 1) pokaże spektakl  "Teorban" francuskiego autora Christiana Siméona, odwołujący się do tej  tragedii. Choć właściwie pamiętne wydarzenia są tutaj tylko tłem dla opowiadanej  historii, bo centralny temat oscyluje wokół głównej bohaterki i sytuacji, w  jakiej dość niespodziewanie się znalazła. Pojawiający się u dołu ekranu  odmierzany czas jest jak tykający zegar pokazujący, ile jeszcze minut pozostało  do wybuchu. W ten sposób podana zapowiedź zbliżającej się tragedii, która  nastąpi za godzinę, za 40 minut, za 15 minut i wreszcie za minutę, pełni tu rolę  - prócz informacyjnej - także dramaturgiczną. 
Tekst sztuki Siméona  jest prosty, żeby nie powiedzieć - banalny. Oto mieszkająca w Nowym Jorku młoda  Francuzka, trzydziestoparoletnia Joanna (Magdalena Walach), artystka grająca na  teorbanie, nietypowym dawnym instrumencie przypominającym lutnię o dwóch  gryfach, ma mieć dzisiaj, to jest 11 września 2001 roku, muzyczne przesłuchanie  u wielkiej sławy świata muzycznego, samego profesora Ostrowicza. Ten egzamin  może zadecydować o muzycznej karierze artystki. Lecz pech chciał, że Joanna nie  może wyjść z domu, bo - jak się okazuje - jej narzeczony Greg (Rafał Maćkowiak),  wychodząc, niechcący zatrzasnął drzwi, a klucze do mieszkania wziął ze sobą.  Joanna nie ma zapasowych i w popłochu dzwoni do narzeczonego, który pracuje w  słynnym nowojorskim wieżowcu World Trade Center. Nim pojawi się on w pracy,  upłynie trochę czasu, bo dopiero jest parę minut po ósmej, a WTC ożyje dopiero o  9.00. Bohaterka wydzwania więc do ślusarzy, koleżanki, brata Michała, znowu do  Grega itd., itd. Reszty łatwo można się domyślić. Do tego dochodzi jeszcze  troskliwa mamusia (Marzena Trybała), która swoją nadopiekuńczością irytuje  bohaterkę, dzwoniąc do niej z Francji co parę minut, itd. itd.
Spektakl jest  właściwie monodramem jednej aktorki z towarzyszącymi jej drugoplanowymi i  epizodycznymi postaciami. Prowadzone przez telefon rozmowy budują jego  dramaturgię. Osobowość bohaterki, jej temperament, stan ducha widz odczytuje nie  tyle z treści wypowiadanych słów, ile z tonacji głosu, sposobu poruszania się,  gestykulacji i mimiki, wszak dociekliwa kamera pokazuje twarz ze zbliżenia.  Nawet rozmazany nieco makijaż oczu gra tu swoją rolę, zastępując słowo.  Magdalena Walach jest chwilami może zanadto ekspresyjna. Można zrozumieć jej  zdenerwowanie, przestrach, że jeśli nie wyjdzie z domu, straci szansę  artystycznego realizowania się. Jednak aby owo zdenerwowanie i lęk były bardziej  wyraziste, musi być też trochę scen spokojniejszych, bardziej stonowanych,  pokazujących jej wewnętrzne załamanie, które - jak w życiu - często odbywa się w  ciszy. 
Reżyserka przedstawienia Maria Zmarz-Koczanowicz ujęła spektakl w  ramy kompozycyjne, które budują nastrój, powiedziałabym, poetyckiej refleksji.  Ale tylko przez chwilę, na początku i na końcu spektaklu, kiedy w nie dość  ostrym, lekko przyciemnionym i mało wyrazistym (celowo) kadrze, na tle prześwitu  idącego od okna, widzimy Joannę z instrumentem, jej ulubionym teorbanem, na  którego strunach delikatnie kładąc palce, wydobywa dźwięki. Ta scena przypomina  obraz malarski, którego treść niesie jakąś tajemnicę i zapowiedź losowej  tragedii. Ale po chwili ów klimat przełamuje stricte realistyczna scena, gdzie w  ramach jak gdyby prologu do spektaklu bohaterka opowiada, czym jest teorban,  zabytkowy instrument, na którym gra utwory XVIII-wiecznego kompozytora  francuskiego. To tylko dzięki swojemu dziadkowi poznała ów instrument i polubiła  jego dźwięk. Dziadek był lutnikiem i wykonał tylko dwa takie egzemplarze. Jeden  z nich otrzymała po nim. 
Tak więc w tej krótkiej wstępnej historyjce  poznajemy zarys domu rodzinnego bohaterki. Autor tekstu, Christian Siméon, nie  wgłębia się jednak w kontekst rodzinny Joanny, dość zdawkowo jedynie pokazuje  jej brata, który przyjechał do Nowego Jorku i szaleje w jakichś podejrzanych  klubach, co Joanna ukrywa przed matką. Dopełnieniem rodzinnego obrazka, ogromnie  skrótowym zresztą, są rozmowy telefoniczne Joanny z matką. 
Można odnieść  wrażenie, że autor nie do końca był zdecydowany, kim - w sensie  charakterologicznym i osobowościowym - ma być w sztuce postać matki. Czy to  rodzaj dręczycielki, matki egoistki, najchętniej trzymającej swoje dzieci zawsze  przy sobie i dyrygującej ich życiem wedle własnej woli i potrzeb? Czy też  wszelkie upomnienia, ciągłe telefony do córki mają wynikać po prostu ze  zwyczajnej matczynej miłości i niepokoju o dzieci. Cóż, że dorosłe, ale - według  matki - jednak nieradzące sobie w tym oddalonym od Francji nowojorskim świecie.  W finałowej scenie, kiedy już nastąpił wybuch, kiedy ogień ogarnął wieże World  Trade Center i kiedy uwięzieni w windzie ludzie zaczęli się dusić z braku  powietrza, na ekranie komputera zamajaczyła twarz matki i jakby z oddali dobiegł  jej głos pełen niepokoju o syna Michała. Jakby wiedziała, że właśnie w tym  czasie wraz z Gregiem uwięziony w windzie kończy swoje życie.
Maria  Zmarz-Koczanowicz w swojej realizacji wprowadziła do tej prościutkiej fabułki  element w pewnym sensie metafizyczny, właśnie poprzez postać matki (spokojnie,  ale wyraziście i przekonująco prowadzi swoją bohaterkę Marzena Trybała). Pojawia  się nieustannie od początku do końca spektaklu, czy to w słuchawce  telefonicznej, czy na ekranie komputera podczas rozmowy przez skype'a. Nie bez  znaczenie jest i to, że nawet kiedy Joanna, nie chcąc już słuchać matki, wyłącza  komputer, jej głos i tak słychać, a po chwili pojawia się i na ekranie. Tekst  sztuki Siméona ani swoją fabułką, ani też konstrukcją dramatyczną nie gwarantuje  sukcesu. Jest zbyt monotonny w monologu, a i temat nie niesie tu nic  odkrywczego. Ale można z niego wykroić niezłe przedstawienie. Wszystko zależy od  reżyserskiego spojrzenia i interpretacji aktorskiej głównej postaci, Joanny.  Maria Zmarz-Koczanowicz, by bardziej zdynamizować i podnieść dramaturgię  spektaklu, zastosowała tzw. rwaną narrację i szybki montaż, zwłaszcza w drugiej  części przedstawienia, pokazując na przemian kilka miejsc akcji i bohaterów, z  którymi telefonicznie rozmawia Joanna. Zabawny jest pomysł z ukazaniem się na  ekranie domofonu ślusarza (Andrzej Mastalerz). Połączenie kilku planów,  głównego, w którym przebywa Joanna, oraz drugoplanowych: telefonicznych i  internetowych, także wspomaga dramaturgię i nieco dynamizuje przebieg  akcji.
"Pokazanie" w finale, na chwilę przed wybuchem, myśli Grega oraz jego  telefon do Joanny i zapewnienie, iż ją kocha (ona już tego nie usłyszy), po czym  pokazanie dokumentalnych zdjęć z walących się wież jest, trzeba przyznać, mocnym  akcentem, ale znacznie odbijającym od stylistyki całego spektaklu. 
Temida  Stankiewicz-Podhorecka
"Teorban" Christiana Simeona, reż. Maria  Zmarz-Koczanowicz, zdj. Krzysztof Pakulski, emisja Teatr Telewizji (TVP 1), 14  września 2009 r.
"Nasz Dziennik" 2009-09-12
Autor: wa
